I
Jesteśmy małżeństwem z 22-letnim stażem. Rodziną, w której mąż od pięciu lat jest trzeźwiejącym alkoholikiem, natomiast ja od trzech lat zdrowiejącą Alanonką. Nasze dzieci, syn i córka, obecnie studenci, są dorosłe i zaczynają układać historie własnego życia. Dziś pełni miłości, optymizmu, pogodzeni ze sobą i Bogiem oraz otaczającym nas światem, zaznajemy radości życia. Co spowodowało, że potrafiliśmy pogodzić się z życiem?
Co takiego wydarzyło się, że pomimo choroby, na jaką cierpi mąż, jesteśmy szczęśliwi, jak nigdy w naszym wspólnym życiu? A może tak postawione pytania są już odpowiedzią?
Niemal szesnaście lat naszego małżeństwa polegało na udowadnianiu sobie, kto jest lepszy, bardziej zaradny. Szliśmy przez życie niby razem, lecz osobno, każde ciągnęło w swoja stronę. W tym bałaganie życiowym były także okresy dobre, z pełnym zaufaniem do siebie i bliskością. Towarzyszyło nam przekonanie, że za dobro, którego doznawaliśmy będziemy musieli drogo zapłacić. I owszem, ceną była choroba alkoholowa męża. Choroba ta nie była karą, ale ostrzeżeniem i szansą, żeby zatrzymać się i zacząć żyć inaczej. Wędrować razem, z pełnym zrozumieniem, przyjaźnią i miłością. Brak porozumienia w naszym związku był doskonałą pożywką, dla choroby alkoholowej, która powodowała destrukcję naszej rodziny. Nastawiona na przetrwanie, dbałam o męża i dzieci, absolutnie nieświadoma błędów, jakie popełniałam w sposób lawinowy. Byłam w swoich oczach bardzo dzielna, wydawało mi się, że jestem niezastąpiona. Czułam się ojcem i matką dla dzieci. Bałam przyznać się przed sobą, że nie wiem jak żyć. Za to doskonale wiedziałam jak powinien postępować i żyć mój mąż. Powinien mniej pić alkoholu i oczywiście mnie słuchać. Pamiętam, że modliłam się o lepsze życie i więzi rodzinne. Było to jednak bardzo powierzchowne i roszczeniowe.
No i stało się - mąż przestał pić i rozpoczął leczenie! Poinformował mnie o tym fakcie po upływie miesiąca. Czy coś się zmieniło? NIC - wręcz przeciwnie, wtedy dopiero poczułam się zdezorientowana. Zniknął znany wróg - alkohol, ale między nami nic nie było lepiej, może nawet gorzej. Nie mieliśmy o czym rozmawiać. Niepokoiłam się, gdy mąż dzwonił gdzieś lub odbierał telefony od nieznanych mi kobiet i mężczyzn. Rozmawiając z nimi był radosny, dowcipny i pogodny. Mówił mi, że są to ludzie z grupy terapeutycznej. W moim umyśle rodziły się jednak podejrzenia, widziałam już rozpad naszego małżeństwa. Mąż bardzo subtelnie i delikatnie sugerował mi, abym przyłączyła się do grupy wsparcia dla żon alkoholików. Jednakże uważałam, że jestem bardzo mądra i silna. W MOIM ŻYCIU nie potrzebuję od nikogo pomocy. I tak trwałam ponad rok broniąc się przed paraliżującymi słowami, które gdzieś się dobijały do świadomości - ŻONA ALKOHOLIKA. Aż w końcu przyłączyłam się do trzeźwienia męża i do odnowy naszej rodziny.
Dzisiaj dziękuję Bogu i sobie za ten krok, że odrzuciłam niszczące nasz związek przekonanie o mojej wszech mądrości i nieomylności. Pozwoliłam kierować moim życiem komuś silniejszemu i mądrzejszemu niż ja - SILE WYŻSZEJ. Zaczęłam słuchać i słyszeć innych ludzi, w tym mojego trzeźwiejącego męża. Początkiem mojego zdrowienia było uczestnictwo w otwartych mityngach AA. Słuchając wypowiedzi męża miałam ochotę natychmiast je korygować, ale na mityngu obowiązują zasady: nie wolno przerywać wypowiedzi, oceniać, krytykować. Była to niezła szkoła pokory i tolerancji, ale również doskonały początek poznawania świata najbliższej mi osoby. Przyjaciele zasugerowali mi uczestnictwo w grupie Al-Anon i okazało się, że jest to mój program na zdrowienie i uzyskiwanie właściwych relacji w życiu z osobą uzależnioną.
Kiedy po raz pierwszy na mityngu powiedziałem: "Mam na imię Zygmunt i jestem alkoholikiem", pytanie dlaczego właśnie ja, nie dawało mi spokoju. Dziś podnosząc się z kolan w lepsze jutro myślę, że droga, jaką dla mnie przewidział Bóg jest jedyną, która była w stanie spowodować zmiany w moim życiu. Patrząc na swą rodzinę jako ojciec, jako mąż, wiem, że to doznawane teraz szczęście jest wynikiem pracy nad sobą na mityngach, w służbach, szkoleniach, i w wolontariacie. Uśmiech żony, radość dzieci, przyjaciele wokół i wiara w Boga to nagroda, a zarazem łaska, której zaznaję codziennie, nie pytając czy zasługuję.
Na drodze AA i Al-Anon trafiliśmy do Licheńskiego Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym na rekolekcje. Jakaś siła przyciągnęła nas w to miejsce, mimo naszego ogromnego lęku i oporu. W czasie rekolekcji i warsztatów duchowości dostaliśmy to, co naszej rodzinie było potrzebne: Siła Wyższa stała się BOGIEM. Zostaliśmy zaproszeni do współpracy w dziele pomocy rodzinie i osobom uzależnionym jako wolontariusze. Tak trwamy związani z pracą Centrum pełni ufności i wiary, realnie odczuwamy znaczenie hasła "Pomagając innym pomagasz sobie". W gościnie u Bolesnej Królowej Polski nasza rodzina odradza się i formuje. Uzyskujemy spokój, nabieramy sił do życia, pracy i zdrowienia. Nasze dzieci też znają to miejsce i widzimy, że "starzy-nowi" rodzice im się podobają, ale nie nam to oceniać.
Kiedyś zastanawialiśmy się, co to jest szczęście małżeńskie? Dzisiaj czujemy, że jest to droga, po której razem idziemy - ramię w ramię, wzajemnie się wspierając, nie szczędząc uśmiechu dla siebie i innych ludzi. Marzeniem jest, aby Dobry Bóg uczynił naszą drogę prostą i bezpieczną!
Barbara i Zygmunt
II
Picie Grzegorza trwało 30 lat. Pierwszy raz upił się jako siedmio-, może ośmioletni chłopak. To była butelka "alpagi", wypita do dna, bo koledzy odmówili. W domu rodzinnym Grzegorza spędzanie czasu przy alkoholu było czymś oczywistym. Po latach, na końcu swojej pijackiej drogi, już nie szukał towarzystwa, pił na umór w samotności. "Mam za sobą takie odjazdy, że tylko Boskiej Opatrzności i pomocy obcych ludzi zawdzięczam życie. Zresztą...sam też próbowałem je sobie odebrać" - opowiada powoli, ważąc każde słowo. Opamiętanie przyszło dopiero, kiedy żona i syn opuścili go.
Iza, ciemnowłosa żona Grzegorza, do współuzależnienia szła zupełnie inną drogą. Całe jej dzieciństwo wypełniała choroba serca ojca. Nieustanny lęk o jego życie, ciągłe widmo śmierci, chodzenie wokół chorego na paluszkach, przejęcie części jego obowiązków. Przed rówieśnikami wstydziła się, że jej dom jest smutny i nie ma w nim zabaw, że brakuje im "tego czy tamtego"; dla ojca została pielęgniarką. Gdy poznała Grzegorza i jego rodzinę, beztroski i niefrasobliwy sposób, w jaki spędzali czas, trafił w jej potrzeby. Podobało się jej i to, że Grzegorz nie był grzecznym, ułożonym, potulnym chłopaczkiem. Kiedy po latach małżeństwa zostawiała go z wódką, chciała tylko, żeby umarł, a jej dał żyć. Nie rozmawiała z nim, przestała o niego dbać, stawała jedynie pod drzwiami pokoju i nasłuchiwała czy oddycha. Jeszcze tylko poszła do poradni odwykowej zapytać, czy to bardzo źle, że życzy mu śmierci. Terapeuta rzeczowo odpowiedział, że nie musi się martwić, bo on nie umrze tak szybko. Wtedy coś w niej drgnęło; w jednej chwili rozum i serce przeniknęła ta sama jasność: zająć się sobą, bo chociaż nie pije, z nią jest równie źle jak z Grzegorzem.
Każdy swoją drogą
Ku trzeźwemu życiu Iza i Grzegorz ruszyli przed pięcioma laty oddzielnie, każdy swoją drogą. Wówczas nie rozmawiali ze sobą, ważne sprawy załatwiali przez pośredników. Próby komunikowania kończyły się rozgrzebywaniem starych ran, atakami i zadawaniem nowych ciosów. Dziś Iza patrzy na Grzegorza i mówi z refleksją: "Zaczęłam patrzeć na niego jak na człowieka dopiero, kiedy mu przebaczyłam". Udział w warsztatach dla wolontariuszy Licheńskiego Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym był ich pierwszym od dziesięciu lat wspólnym urlopem. Zanim zdecydowali, że wezmą w nich udział, zastanawiali się, czy nie lepiej byłoby pojechać na prawdziwy urlop, coś zwiedzić, odpocząć. Ustalili, że droga ku trzeźwości nadal jest dla nich najważniejsza, że jeszcze sporo mają na niej do zrobienia. Postanowili też natychmiast po obozie sprawdzić w praktyce to, czego się nauczyli. Przez 10 dni w domu rekolekcyjnym Zgromadzenia Księży Marianów w Rzepiskach k. Bukowiny Tatrzańskiej porządkowali swoją wiedzę na temat choroby alkoholowej, uzależnień i współuzależnień. Na przykładach zbudowanych z doświadczeń terapeutów z Licheńskiego Centrum Pomocy uczyli się, jak pomagać zgłaszającym się pacjentom. Oboje przyznają, że kiedy pierwszego dnia na obozie usłyszeli program, przestraszyli się. "Wiele skorzystałem osobiście, a to jest bardzo ważne, bo żeby móc pomagać innym, trzeba przede wszystkim naprawić siebie" - ocenia Grzegorz. A słuchająca go Iza dodaje: "Poczułam się silniejsza i pewniejsza. Mieliśmy wszystko: Boga, księdza, który służył nam pomocą, naukę tego, jak pomagać innym i terapię dla siebie".
Co spokój daje, a co odbiera
Swoje lata bez wódki Grzegorz dzieli na etapy. Pierwszy, kiedy przez półtora roku trzeźwiał. Drugi, to dwa i pół roku niesienia posłania na oddziale detoksykacji szpitala psychiatrycznego. Po pierwszych 12 miesiącach, kiedy tydzień w tydzień walczył z rozdygotanymi mężczyznami, którzy za wódkę oddaliby wszystko, zaczął wątpić w sens tego, co robi, przestraszył się, że przychodzi na niego słabość. Wtedy wyraźnie odczuł Bożą opiekę. Wspomina z uśmiechem spotkanie z człowiekiem, którego twarzy zupełnie nie rozpoznał, a który na ulicy dziękował za pomoc. To dodało mu sił na kolejne półtora roku. Trzeci: umocnienie się w trzeźwości i poszukiwanie miejsca, gdzie mógłby dzielić się tym, czego sam się nauczył. Mają dorosłego syna, dom, pracę, pieniądze. Dlaczego zamiast miło spędzać czas poświęcają go pijakom? Grzegorz: "Nie zapomniałem, że bez ludzkiej pomocy pewnie by mnie tu nie było. Dużo zawdzięczam innym. Chcę to oddać, a najpełniej mogę to zrobić dzieląc się tym, co znam najlepiej. I cały czas doskonalę siebie". Iza: "Wiem, że dużo ludzi jest w takiej sytuacji jak ja przed pięcioma laty, kiedy nie widziałam nawet tego najsłabszego światełka. Mam wdzięczność dla tych, którzy dali mi nadzieję". Czym według nich jest pomaganie alkoholikom i ich rodzinom? - "Bez względu na to, czy ktoś pił tylko te najdroższe alkohole, te z "górnej półki", czy "wynalazki", mechanizm choroby alkoholowej jest ten sam. Dlatego, gdy naprzeciwko mnie siądzie alkoholik, który jeszcze nie jest gotów do tego, by wziąć się za siebie, rozpoznaję go prawie natychmiast. Jedyne, co wówczas mogę zrobić, to odebrać mu komfort zakłamania, w jakim żyje. Mogę dać krótkie świadectwo oparte na moich doświadczeniach, bo z własnego życia wiem, że to pozostaje w pamięci i już nie daje spokoju" - odpowiada Grzegorz.
Przez kogo przemawia Bóg
Tak, jak różne były ich rodziny, tak różna była droga do Boga. Grzegorz: "Co niedziela byłem prowadzony do kościoła, a na lekcjach religii ksiądz nieraz naderwał mi ucho. Na okrągło straszono mnie karą Bożą. Dorastałem i mimo moich "wyczynów", tej karcącej ręki nie zobaczyłem. Szybko doszedłem do wniosku, że Boga nie ma. Długo i daleko szedłem bez Boga i nagle w moim pijackim widzie poczułem Miłosierdzie Boże. Zacząłem wszystko od nowa: poznawanie Boga, naukę religii, obcowanie z ludźmi". Iza: "W mojej rodzinie Boga nie było w ogóle. Rodzice byli małżeństwem niesakramentalnym. Kościół i Boga znałam z różnych uroczystości. Moja duchowość drgnęła, kiedy weszłam na ścieżkę poszukiwań i zaczęłam pracować nad swoim rozwojem. Ale długo nie dopuszczałam do siebie myśli, że w moim życiu wszystko dzieje się za sprawą Boga. Dziś głęboko wierzę, że Pan Bóg przemawia przez drugiego człowieka, że w nim zawiera się Boże słowo". "Wstajesz rano, widzisz góry tak piękne i tak blisko, że już nie masz wątpliwości: Bóg jest z tobą i bardzo kocha człowieka, dając mu w darze coś tak bardzo pięknego" - uzupełnia Grzegorz. Z domu w Rzepiskach, gdzie spędzili swój pierwszy trzeźwy urlop, rozciąga się niezwykły widok na panoramę Tatr.
To jest także moja droga
Iza i Grzegorz Licheńskie sanktuarium darzą szczególnym sentymentem. "Na mojej mapie to miejsce nieskażone piciem, pierwsze, do którego jechałem trzeźwy" - mówi Grzegorz. "Zawsze czuję się tutaj bezpiecznie, jak u Pana Boga za piecem, i nie chce mi się stąd wyjeżdżać" - dodaje Iza. Rozwój Licheńskiego Centrum Pomocy zbiegł się z ich planami, chcieli pomagać szukającym drogi do trzeźwości i jednocześnie budować siebie. Kiedy usłyszeli, że ks. Dariusz Kwiatkowski, Marianin, którego znali z innych spotkań, kompletuje ekipę wolontariuszy do pracy w Licheniu, pomyśleli, że to coś dla nich i przyjechali. Grzegorz: "Zanim zasmakowałem w życiu na trzeźwo, siły czerpałem z codziennych mityngów. Nie dałbym rady sam. Tutaj przekonałem się, że powstaje miejsce, w którym wiedzę o alkoholizmie i doświadczenia trzeźwiejących alkoholików łączy się z miłością Boga. To mnie przekonuje, bo to także moja droga".
Iza i Grzegorz
III
Wydarzenie, jakie chcę opisać miało miejsce w Licheniu w dniach 21-23 marca br. Był to czas rekolekcji wielkopostnych organizowanych przez Licheńskie Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym, z którym czuję się silnie związana. Owe rekolekcje odbywają się kilka razy w roku i w większości korzystają z nich trzeźwiejący alkoholicy i ich rodziny, a więc członkowie wspólnot AA, Al-Anon, Alateen i DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików). Są to specyficzne spotkania, inne niż wszystkie.
Piątek, 21 marca - rozpoczęcie
Spotkanie zaczyna się kręgiem integracyjnym. Wszyscy siadają tworząc krąg.
Jest około 40 uczestników. Są tu członkowie AA z dużym "stażem" trzeźwienia. Są kobiety - żony, matki, córki często alkoholików jeszcze pijących, oraz sympatycy tych wspólnot. Spotkaniu przewodniczy duszpasterz i terapeuta. Każdy po kolei odpowiada na pytania: "Z czym przybywam? Z jakimi uczuciami? Jakie mam oczekiwania? Czego pragnę doświadczyć?" Pozornie proste pytania, okazują się trudne dla niektórych uczestników. Szczególnie pytanie dotyczące oczekiwań - określa osobę, jej potrzeby i świadomość tych potrzeb. To, w jaki sposób przedstawiają się w dużym stopniu określa ich etap trzeźwienia. Dużą grupą ludzi kieruje ciekawość, chęć doświadczenia czegoś nowego lub oderwania się od domu, codzienności. Po zakończeniu tych wypowiedzi duszpasterz objaśnia, na czym będą polegać te rekolekcje, rozdaje program. Następnie wyjaśnia warunki, jakie będą obowiązywać na wszystkich spotkaniach: nie krytykujemy, nie oceniamy, nie przerywamy wypowiedzi innych, mówimy o własnych doświadczeniach itp. Każdy z uczestników zapytany jest o wyrażenie zgody na te warunki. "Tak" oznacza: "biorę odpowiedzialność". Zawieramy kontrakt. Zaraz po spotkaniu w kręgu idziemy na Mszę Świętą, a potem kolacja. Nie ma czasu na bliższe przyjrzenie się ludziom. Czas jest ograniczony, porcjowany programem, który sugeruje, że czeka nas ciężka praca.
Katecheza
Wieczorem jest dwugodzinna katecheza poprowadzona w formie warsztatowej. Tematem jest "Jak czytać Pismo Święte, jak żyć Słowem Bożym?". Zgrabnie poprowadzone spotkanie. Cały czas siedzimy w kręgu w bezpośrednim kontakcie z prowadzącym. Uczestnikom zadawane są pytania: "Jakie uczucia wzbudza w nas czytanie listu na który czekamy?". Ludzie odpowiadają, wyrażają uczucia, dają się prowadzić. Gospodarz spotkania wyjaśnia, czym jest Pismo Święte - wzgardzonym listem. Mówi o Bogu, który przemawia do człowieka. Uświadamia wagę żywego słowa, wagę samego adresata, ale również to, że Pismo domaga się postawy słuchania. Mówi o poznawaniu tekstu, zdanie po zdaniu, zatrzymując się, koncentrując na "smakowaniu tekstu". Zachęca, aby uchwycić w czytanym słowie to, co uderza, przyciąga uwagę, szukać tych miejsc we własnym życiu, do których słowo pragnie wyraźniej i głębiej przemówić. Wyjaśnia, że Słowo jest wydarzeniem, opowiedzianą historią ludzi, którzy doświadczyli opieki Boga. Słowo jest więc efektem ludzkich przeżyć, świadectwem prawdy, w takim samym stopniu świadectwem jest życie każdego z uczestników. Ta prelekcja jest przygotowaniem do przeżycia następnych spotkań. Obliguje do wytężenia słuchu, pobudzenia wszystkich receptorów, aby uczynić Słowo - "Słowem swojego życia". Odczytać list. Narasta odpowiedzialność. Zaraz po prelekcji jest mityng AA i Al-Anon o treści "Moja duchowość a trzeźwienie", podczas którego uczestnicy dają świadectwa, opowiadają o swojej drodze, o tym, jak wyglądało ich dawne życie. Zajęcia dobiegają końca ok. 23.00, więc późno... Sobota 7.15 - Medytacja
Spotykamy się w tym samym pomieszczeniu. Jest ciemno. Zgaszone są wszystkie światła. Na dużym ekranie jest wyświetlony obraz Ikony. To jedyne źródło światła. Specyficzny nastrój wnętrza obliguje do skupienia, wpatrzenia się w ekran. Po jakimś czasie odzywa się cichy głos prowadzącego to spotkanie. Opowiada historię przedstawioną w Ikonie, historię walki duchowej, widzianej symbolami: Jeździec na koniu przebija włócznią smoka. Narrator posługując się symboliką, delikatnie porusza czułe miejsca. Nawiązuje do cierpienia, walki dobra ze złem, ale również do odwagi, nadziei, że z pomocą Boga walka dobra ze złem (walka z samym sobą) zwieńczona jest sukcesem. Wzbudza wzruszenie, w oczach uczestników pojawiają się łzy. Wzrasta napięcie, zabliźnione rany zaczynają się otwierać... Chwilę później katecheza. Tematem jest przebudzenie duchowe, rozwój duchowy, duchowość pomocna w trzeźwieniu. Prowadzący - duszpasterz wyjaśnia, czym ono jest. Nazywa je najlepszą profilaktyką w zachowaniu trzeźwości. Porównuje do diamentu, który z natury jest szlachetnym kamieniem, darem Boga, w przeciwieństwie do granitu, który nawet przez intensywne szlifowanie (metafora pracy nad sobą), nie przeistacza się w diament.
Praca w grupach
Wszyscy uczestnicy dzielą się na cztery małe grupy. Każda z tych grup pracuje oddzielnie i każdej przewodzi terapeuta. Pracujemy w oparciu o tekst biblijny mówiący o niewiernym Tomaszu, ale każdy z nas otrzymuje prócz tego tekstu, jego wyjaśnienie, interpretację. Nie brakuje w nim bezpośrednich pytań skierowanych do odbiorców: "Gdzie ja jestem, gdy oddalam się od Boga? Jak przeżywam swoje cierpienie, smutek, izolację? Czy pozwalam Jezusowi dotknąć moich ran, aby je uleczył, by stały się początkiem mojego nowego życia?". Tekst uderza precyzyjnie w każdego z uczestników, jest dokładnie przemyślany, dotyka wielu sfer, uczuć, wątpliwości, poznania. Zmusza do powrotu w miejsca gdzie jest ból i cierpienie. Mówi o tym, że Jezus czeka na dnie "osobistego piekła".
Cel został osiągnięty. Następuje eskalacja uczuć. Uczestnicy otwierają się i opowiadają o swoich zwątpieniach, cierpieniu, walce. Płaczą. Jest mało czasu. Pędzimy na obiad. Chwilę później wypełniamy następne zadanie. Dzielimy się w pary. Każdy dostaje kartkę z kilkoma pytaniami: "Jakie jest moje osobiste doświadczenie przebudzenia duchowego? Czy przeżywam wątpliwości w wierze? Jakie one są? Czy doświadczam spotkania z Chrystusem w moich ranach?". Dla tych, którzy w grupie nie do końca się otworzyli, stoi szansa wypowiedzenia się, otwarcia przed osobą, którą sami wybrali na towarzysza w parze.
Kolejne spotkanie w grupie
Omawiamy pracę w parach. Pozornie proste pytanie: "Jak się wam rozmawiało?" sprawia z początku trudność. Prowadzący delikatnie inspiruje grupę do otwartości, wypowiedzenia przed grupą tego, co do tej pory było jeszcze ukryte, co skrywał lęk. Metoda niezwykle skuteczna. To, co zostało wypowiedziane w parach "wychodzi" w grupach, często wypowiada je współrozmówca. Daje to możliwość zobaczenia siebie, usłyszenia siebie w ustach swojego towarzysza, w "lustrzanym odbiciu".
Msza Święta
Po zakończeniu spotkań w grupie wszyscy idziemy na Mszę Świętą. Kapłan powoli czyta Ewangelię, zachęca, aby uczestnicy odpowiadali "echem", to, co zapadło w pamięć, przy czym się zatrzymali lub co ich wzruszyło. Coraz więcej uczestników zabiera głos. Są pogrążeni w ciszy, skupieniu. Nikt się nie spieszy. Celebrują ten czas. Specyficznym rytuałem we Mszy Świętej jest przekazywanie znaku pokoju. Nie jest to skinienie głową, ale przytulenie, uścisk. Eksploduje tutaj serdeczność, ciepło i akceptacja. Kapłan odprawiający Mszę Świętą nie pospiesza nikogo, sam uczestniczy w tym rytuale. Taka forma znaku pokoju jest cechą wspólnot AA. Potrafią okazywać sobie otwartość, serdeczność bez zahamowań. Dzień kończy się mityngiem na temat "Moje przebudzenie duchowe". Cały czas krążymy wokół tego samego tematu...
Niedziela - 7.15 Medytacja
Ta sama sytuacja, co poprzedniego dnia. Wygaszone światła, nastrój skupienia, cichy głos prowadzącego. Tylko przedstawiony obraz na Ikonie jest inny. Jest na nim "Jezus zstępujący do piekieł". Piekło jest symbolem cierpienia, ran, bólu - miejscem w człowieku, które czeka, aby je uzdrowić. Nie brakuje słów nadziei. Narrator pobudza uczestników, wskrzesza nadzieję mówiąc o Jezusie jako lekarzu. Posługuje się symboliką, ale delikatnie nawiązuje do trudnej sytuacji życiowej człowieka, jego upokorzenia i bezsilności. Zmęczenie uczestników miesza się ze wzruszeniem. Słowa poruszają za każdym razem.
Krąg na zakończenie
Licheńskie spotkanie dobiega końca. Wszyscy noszą znamiona zmęczenia. Troszkę narzekają na program, na jego obszerność, brak czasu dla siebie. Ale jednocześnie przyznają, że przeżyli coś niezwykłego. Rekolekcje kończą się takim samym kręgiem jak na początku. Pytania: "Z czym wyjeżdżam, z jakim Słowem, czego tutaj doświadczyłem?" są zadawane każdemu z uczestników. Panuje ogromne wzruszenie, otwartość i wdzięczność. Niektórym trudno jest mówić, związane jest to z silnymi przeżyciami wewnętrznymi i duchowymi. Każdy przyznaje, że doświadczył czegoś wielkiego!
Renata - uczestnik rekolekcji